sobota, 13 marca 2010

Wielki comeback Jezusa na salony!


Zła wiadomość dla miłośników czerwonej wstążeczki - kabała już nie jest HOT. Zanim pobiegniecie do Taniej Książki po podręcznik "Zostań buddystą/sikhem w 10 dni", przeczytajcie ten artykuł do końca.

Pamiętacie zdjęcia Madonny, Britney Spears czy Kayah z czerwoną tasiemką zawiązaną wokół nadgarstka? Jeśli tak, to lepiej o nich zapomnijcie. Kabała była modna dobrych parę lat temu, kiedy jeszcze Żydzi kojarzyli się z seksownymi intelektualistami z Nowego Jorku, a nie z kolejnymi odrażającymi wcieleniami Sashy Baron Cohena. (Niewtajemniczonym przypomnę, że kabała to mistyczna szkoła judaizmu.) Ci, którzy dopiero odkrywają dla siebie kabałę, zachowują się, jakby właśnie kupili swoje pierwsze rurki. Lepiej niech się do tego nie przyznają. W co więc wypada teraz wierzyć? - zapytają ironicznie Ci z Was, którzy są zbyt mało rozgarnięci by zerknąć ponownie na nagłówek. Buddyzm? Zen? Wybijcie to sobie z głowy. Wszystko, co wschodnie jest passé od kiedy połowa studencin, w drodze powrotnej z londyńskiego zmywaka, wyskakuje na "wyprawy do Indii".
Mamy XXI, USA toczą wojny na prawie każdym kontynencie i wciąż nie potrafią pozbierać się po kryzysie, który nas ominął. W skrócie - USA ssie. Polska szybko zapomniała o swojej amerykanofilii i obecnie cieszy się z członkostwa w Unii Europejskiej. A tam panuje moda na regionalizm. Mówi Wam to coś? Powrót do korzeni, edukacja regionalna, zespoły folkowe, plecenie koszy z wikliny, chusty w kwiaty i cała reszta tego typu ramoty. Nagle okazuje się, że wszyscy Polacy słuchają Kapeli ze Wsi Warszawa i mówią po kaszubsku. Katolicyzm świetnie wpisuje się w ten obrazek. Nie twierdzimy, że niedługo zaczniecie natykać się na Kammela klęczącego przed wiejską kapliczką. Co to to nie. Ale w kolorowym czasopiśmie pojawi się prędzej czy później fotka jego salonu z rzeźbionym w drewnie Jezusem Strapionym, stojącym na komodzie.
Nasze przepowiednie nie biorą się z kosmosu. Po prostu obserwujemy gwiazdy i zauważamy pewne trendy. W zeszłym tygodniu nasi reporterzy sfotografowali dwie wielkie polskie gwiazdy, na dwóch końcach świata. Obie miały na ręce taką bransoletkę:

Staszyny Wróblewskiej nie trzeba Wam przedstawiać. Ale i tak to zrobimy. Zadebiutowała w koprodukcji szwedzko-czeskiej zatytułowanej "Dramatisk Dvärg" ("Dramatyczny Karzeł"), gdzie tytułowy karzeł o imieniu Karel przepuszcza ją w drzwiach obrotowych, a ona tego nie zauważa. Ta nieznaczna rola została jednak dostrzeżona przez światowych krytyków. Staszyna otrzymała za nią nagrodę dla aktorki IV-planowej na festiwalu w Muy Muy w Nikaragui. Potem była rola pierwszoplanowa w obrazie "Ostatni będą pierwszymi" Maxa Groetelna z RPA. Film opowiada prawdziwą historię kenijskiej biegaczki ze wzdętym brzuchem, która zdobywa złoty medal olimpijski w maratonie. Biegaczka Bmguyu Dabebis biegnie ze skręconą kostką, jest ostatnia, dopóki nie okazuje się, że bieg przez pomyłkę rozpoczęto na mecie. Wraca jako pierwsza (w przeciągu dwóch godzin udało jej się przebiec tylko półtora kilometra w złym kierunku), całuje ziemię i trafia do szpitala. Na podium staje z szyną gipsową. To jej jedyny medal w karierze.
Staszyna próbowała w życiu wielu rzeczy - rzucała oszczepem, co wychodziło jej dość nieźle, dopóki podczas treningu nie przebiła płuca własnemu kotu. Prowadziła talk-show w dialekcie łemkowskim dla telewizji publicznej, który jednak został szybko zdjęty z wizji ze względu na małą liczbę widzów. Zajmowała się również pisaniem powieści dla młodzieży. Używała jednak pseudonimu literackiego i do dziś nie wiemy, które powieści są jej. Ostatnio wydała autobiografię zatytułowaną "Nie mam nic ciekawego do powiedzenia". Krytycy po raz pierwszy zgadzają się z autorką, jednak ich uznanie nie przekuło się niestety na powodzenie u czytelników.
Równie często jak fach, zmieniała Wróblewska wiarę. Została ochrzczona w wieku lat siedmiu w obrządku asyryjskim. Jako nastolatka zainteresowała się rastafarianizmem i na pół roku uciekła z domu rodzinnego, by wraz z karawaną białostockich rastafarian wrócić do Etiopii. Później była związana z kwakrami z Iowa, śląskimi wyznawcami filozofii Angelusa a w ostatnich latach fascynowała się czarnym islamem. Niecały miesiąc temu otrzymaliśmy donos od naszego czytelnika z Krakowa, że widział ją wychodzącą z kościoła Mariackiego. I to wcale nie wyjściem dla zwiedzających! Postanowiliśmy zbadać sprawę i oto prezentujemy Wam wynik śledztwa.
Nasz stały korespondent ze Stanów (trzymamy go tam na wypadek, gdyby USA przestały ssać), przesłał nam natomiast zdjęcia kick-boksera Marka Piotrowskiego. Przeprowadził z nim nawet krótki wywiad. Podczas rozmowy sportowiec cały czas bawił się swoją bransoletką z motywami religijnymi. Piotrowski twierdzi, że zawsze trzymał się wiary naszych przodków. Na pierwszym miejscu zawsze był Bóg, reszta mogła poczekać.
"W życiu najważniejsze są trzy rzeczy, przy czym muszą nastąpić w odpowiedniej kolejności." Najpierw modlitwa i pasja. Potem pieniądze, bo one dają zabezpieczenie mojej rodzinie. Trzecia rzecz to sława, wynikająca z dwóch pozostałych. Odwrócenie tych wartości nie zadziała. To nie zapracuje - zabraknie mocy."
Niezależnie od tego, jak nawiedzony może Wam się wydawać bokser, musicie go uszanować, bo jest od Was bogatszy i bardziej sławny. To ludzie tacy jak on wyznaczają trendy. Dlatego zagłuszcie swojego ducha racjonalizmu. Agnostycyzm pozostawcie niedbającym o wygląd inteligentom. Biegnijcie do sklepu z dewocjonaliami i zaopatrzcie się tam w niezbędne tej wiosny gadżety.